Rozdział pierwszy
Izabella znika
Izabella była pięknością. Trudno wyobrazić sobie cudniejszą piękność. Miała szyję jak łabędź, tylko ładniejszą, niewielką zgrabną głowę i rozmarzone, łagodne ciemne oczy, niekiedy skrzące się ogniem. Wyróżniała się również bardzo pięknymi nogami i eleganckim chodem. Krótko mówiąc, dyrektor Gustafsson był do Izabelli niezmiernie przywiązany. Czasami uważał, że najpiękniejsze są jej śliczne uszka, a czasem najbardziej podobał mu się jej ogon. Był długi i falujący, miał w sobie muzykę.
Izabella była angloarabem. Mlecznobiałym angloarabem. Część jej przodków (ci z linii arabskiej) biegała po górach z Beduinami na grzbiecie, reszta (ci z linii angielskiej) skakała przez krzaki dosiadana przez mężczyzn w czerwonych frakach. Izabella zaś poświęciła się karierze cyrkowej.
– Sztuczki na trapezie są w porządku – mawiał dyrektor Gustafsson. – Brzuchomówcy też, złego słowa nie powiem o brzuchomówcach. Ale zawsze powtarzam: „Pokażcie mi swojego konia, a powiem wam, ile jest wart wasz cyrk”.
Dyrektor Gustafsson urodził się w siodle, a w każdym razie w cyrku, i dorastał wśród koni. Wiedział, o czym mówi. Jego cyrk nazywał się Rinaldo, Cyrk Rinaldo, i on sam również nazywał się Rinaldo, Max Rinaldo. Erikiem Gustafssonem był wyłącznie po godzinach.
Jego żona nazywała się Rita Rinaldo. Ona także była bardzo piękna i jako Vanja Gustafsson występowała tylko po godzinach. To ona jeździła na Izabelli. Miała małą zgrabną głowę i szyję niczym łabędź, tylko ładniejszą, a jej oczy były duże i ciemne, niekiedy rozmarzone. Choć czasami dyrektor Gustafsson uważał, że to śliczne uszka są jej największą ozdobą.
A więc to ona jeździła na Izabelli, najcenniejszym koniu w Cyrku Rinaldo – a mieli sporo koni. Teraz, przed premierowym przedstawieniem w Sztokholmie, ćwiczyła Fantazyjnego Gawota, w którym pokładali wielkie nadzieje.
– Chociaż kto to zrozumie – wzdychał dyrektor Gustafsson.
Siedział w pierwszym rzędzie na fotelu obitym czerwonym pluszem, tuż przy arenie, i oglądał próbę. Była to kameralna, prywatna próba rodzinna. Próba generalna, z orkiestrą, w której brał udział cały cyrk, już się skończyła. Gramofon o potężnych głośnikach grał gawota. Pani Gustafsson w jasnoszarych bryczesach siedziała bokiem w siodle, angloarabskie kopyta Izabelli wzbijały kurz. Wieczorem Miss Rita miała wystąpić w długiej sukni z połyskującego czerwonego jedwabiu, w długich czerwonych rękawiczkach i z czerwonym pióropuszem wpiętym w czarne włosy, a Izabella miała mieć złotą uprząż i być jeszcze bardziej mlecznobiała i angloarabska niż zazwyczaj. Fantazyjny Gawot stanowił najważniejszy punkt programu.
– Chociaż kto to zrozumie – wzdychał dyrektor, stukając palcem w cygaro, którego ze względu na regulamin przeciwpożarowy nie mógł zapalić w namiocie. – Czy nie powinnaś robić tego salta trochę bardziej w tamtą stronę?! – wołał.
– Cicho! – irytowała się pani Gustafsson i robiła salto tak, jak chciała.
Mijały godziny, wrześniowe słońce opuszczało się coraz niżej. Matka dyrektora Gustafssona, starsza pani Gustafsson-Rinaldo, sprzedawała bilety w okienku. Przedstawienie premierowe miało się zacząć o ósmej, ale ostatni bilet (wejściówkę, którą kupił starszy mężczyzna wracający z kolacji na mieście) pani Rinaldo sprzedała już o siódmej.
Był piękny jesienny wieczór. Sztokholm słynie ze swojej letniej urody, ale nikt nie myśli o tym, że równie atrakcyjny jest jesienią. Na północnym skraju tego pięknego jesiennego miasta, tam gdzie kończy się poważna zabudowa, znajduje się otwarta przestrzeń w sam raz na cyrk. Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce. Dookoła zieleń, wspaniałe drzewa, teraz delikatnie żółknące. A wzdłuż pobliskiej drogi (krajowej trzynastki) biegnie dodatkowo doskonała linia tramwajowa.
Miejsce to ogrodzono teraz wysokim płotem z desek, a za nim rozbito dwa namioty – jeden (namiot cyrkowy) olbrzymi, drugi (namiot dla zwierząt) nieco mniejszy, ale także słusznych rozmiarów.
Na piaszczystym placu wokół namiotów rozstawiono niebiesko-białe wozy. Bo kolorem Cyrku Rinaldo był niebieski, wyjątkowo piękny, szlachetny i odświętny odcień błękitu. Członkowie cyrkowej orkiestry (Niebiescy Trębacze Rinalda) nosili niebieskie marynarki, cyrkowe wozy były biało-niebieskie, konie miały niebieskie derki z wielkim białym R w rogu, a pomocnicy cyrkowi wytworne niebieskie liberie zdobione złotem. Cały cyrk chodził w błękicie, rinaldowskim błękicie.
Przedstawienie premierowe było coraz bliżej. Nie ma nic bardziej odświętnego niż chwile, gdy przedstawienie premierowe jest coraz bliżej. W otaczającym duży namiot mroku płoną lampy, już z daleka słychać grających w środku Niebieskich Trębaczy, a goście wyjmują bilety kupione od starej pani Gustafsson i sprawdzają, czy rodzina jest w komplecie.
Rozpoczęło się przedstawienie. Grano jeden najwyższej klasy numer po drugim. Na arenie kolejno pojawiali się ekwilibryści, antypodyści, klauni i konie. Wszystko szło doskonale, aż do punktu kulminacyjnego, czyli popisowej jazdy Miss Rity.
Izabella zniknęła.
Rozdział drugi
Wizyta u prywatnego detektywa T. Sventona
Kiedy zniknie angloarab, najlepiej zwrócić się do prywatnego detektywa Ture Sventona, który urzęduje w dolnej części ulicy Królowej w Sztokholmie. Na drzwiach domu wisi tabliczka z napisem:
T. SVENTON
PRAKTYKUJĄCY PRYWATNY DETEKTYW
i właśnie tam następnego ranka, po nieprzespanej nocy, wpadł dyrektor Gustafsson. Otworzyła mu godna zaufania siwa kobieta w okularach. Była to sekretarka Ture Sventona, panna Jansson. Spytała, czy jest umówiony.
– Czy jestem umówiony? A kiedy miałbym się umówić?! – Dyrektor dyszał ciężko. – To pilne. Czy mogę rozmawiać z panem Sventonem?!
– Proszę usiąść, kilka osób czeka w kolejce.
Dyrektor Erik Gustafsson opadł na krzesło, otarł czoło chusteczką i pomyślał o Izabelli. Gdzie ona teraz jest? Każda minuta była na wagę złota. Ale w kolejce czekało wiele osób. Cała poczekalnia czekała w kolejce. Na przykład po lewej czekał zatroskany mężczyzna, który włożył wszystkie swoje oszczędności w nawiedzone gospodarstwo (w alei straszył mężczyzna bez głowy). A po prawej czekała starsza pani bez kanarka. Odfrunął w piątek, bo już naprawdę nie dało się dłużej odkładać jesiennych porządków. Okna były takie brudne.
Wreszcie kolejka się skończyła. W drzwiach gabinetu pojawiła się panna Jansson i powiedziała:
– Bardzo proszę, dyrektorze Gustafsson.
Dyrektor Gustafsson-Rinaldo, który od dawna był w blokach startowych, zerwał się z krzesła i wpadł do gabinetu detektywa.
– Dyrektor Gustafsson – przedstawił się dyrektor Rinaldo, wyciągając rękę.
– Sventon – odpowiedział Sventon. – Proszę usiąść. Czego dotyczy sprawa? – spytał, przyglądając się klientowi zza biurka.
Na palcu mężczyzny połyskiwał sygnet, a przy kamizelce cienki złoty łańcuszek od zegarka. Jego twarz była duża, nos spory, a włosy układały się nad czołem w piękną falę. Sventon nachylił się dyskretnie i spojrzał na jego pantofle. Były brązowo-białe, eleganckie, wręcz odświętne.
– Pan Sventon słyszał o Cyrku Rinaldo, jak przypuszczam? – zaczął mężczyzna w odświętnych butach.
– Oczywiście – odpowiedział natychmiast Sventon, przysuwając sobie notes. – Czyżby zaginęło któreś ze zwierząt? Biały koń? – spytał prosto z mostu, by nie tracić czasu.
Przypomniał sobie, że podczas śledztw na mieście widział mnóstwo kolorowych afiszy z przepiękną amazonką na niezwykle białym koniu.
Dyrektor, który od dawna był w blokach startowych, poczuł się zbity z tropu. Kiedy człowiekowi zaginie zwierzę, wolałby sam o tym powiedzieć. Zwłaszcza gdy chodzi o angloaraba. Nikt, kto stracił angloaraba, nie chce, żeby pierwszy oznajmiał to ktoś inny. W końcu chodzi o jego angloaraba.
Najpierw milczał. Potem poprawił się na krześle i spytał:
– A więc pan Sventon słyszał o Cyrku Rinaldo?
– O Cyrku Rinaldo? – powtórzył Sventon. – Oczywiście – powiedział, bębniąc palcami w biurko.
– Choć moje prawdziwe nazwisko brzmi Gustafsson – dodał dyrektor Gustafsson, by wyjaśnić, że tak naprawdę nazywa się Rinaldo.
Sventon czekał.
– Każdej jesieni występujemy w Sztokholmie, jak pan Sventon zapewne wie. Wczoraj była premiera. Moja żona jest sławną amazonką. Nie wiem, czy pan Sventon słyszał…
– Oczywiście! – zapewnił pospiesznie detektyw. – Światowej sławy – dorzucił na próbę i zerknął na dyrektora.
Klient przytaknął z powagą.
– Wreszcie znalazłem konia, który idealnie do niej pasuje. Cudowny okaz! – oznajmił, niemal groźnie patrząc na nieznającego się na koniach Sventona.
– I teraz ten okaz zniknął? – spytał prywatny detektyw.
Dyrektor musiał w końcu przyznać, że tak się właśnie stało. Nie mógł zaprzeczyć.
– To bardzo, bardzo cenne zwierzę – powiedział cicho, wpatrując się w podłogę.
– Inaczej by nie zniknęło – oświadczył Sventon i spojrzał na zegarek.
– Wszystko skończone. Słyniemy z naszych koni. Za naszymi pokazami stoi ogromna praca. Ogromna. Tak naprawdę nigdy nie interesowało mnie nic prócz koni. Żona jest zdruzgotana.
T. Sventon mruknął współczująco.
– Pójdę z panem do cyrku, żeby się rozejrzeć – oznajmił, otwierając drzwi do pokoju sekretarki. – Panno Jansson! Jestem w Cyrku Rinaldo, gdyby ktoś o mnie pytał!