Mój tata, moja mama i ja poszliśmy do lekarza.
– Te migdałki trzeba usunąć – uznał lekarz. Zaglądał mi do buzi.
Mój tata powiedział:
– Wcale nie trzeba ich usuwać.
– Ale niech pan sam spojrzy – przekonywał lekarz.
Mój tata zajrzał mi do buzi:
– Tak jak mówiłem: wcale nie trzeba ich usuwać.
– Ale to ja jestem lekarzem – upierał się lekarz.
Włożył jeszcze jeden biały fartuch na swój biały fartuch, a potem jeszcze jeden i zawiesił sobie na szyi jeszcze jeden stetoskop.
– Jeśli ja nie jestem lekarzem… – zaczął.
Ale mój tata mu przerwał:
– Te migdałki nie zostaną usunięte.
– Co takiego? – zapytał lekarz.
Mój tata wzruszył ramionami.
Lekarz nacisnął dzwonek i do gabinetu weszli inni lekarze. Otoczyli mnie i zajrzeli mi do buzi.
Moja mama się przestraszyła i ukryła za zasłoną.
Wszyscy lekarze orzekli:
– Te migdałki trzeba usunąć. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Ale mój tata powtórzył:
– Nie zostaną usunięte.
Lekarze poczerwienieli i tupnęli nogami. Niektórzy z nich chwycili tatę. Doszło do przepychanek i szarpaniny. Lekarze wrzeszczeli. Ja już prawie nie mogłem utrzymać buzi otwartej.
Mój tata górował nad wszystkimi i zwyciężył.
Lekarze zaczęli się wycofywać.
– Chodź – powiedział tata. – Idziemy.
Zza zasłony wyszła się mama.
– I? – zapytała. – Poszli sobie?
– Idziemy do domu – powiedział tata.
Po walce na podłodze walały się waciki, plastry, bandaże i potłuczone butelki.
Poszliśmy do domu.
Na zewnątrz stały tysiące lekarzy wymachujących pięściami:
– Te migdałki trzeba usunąć! Te migdałki trzeba usunąć!
Mieli ze sobą transparenty i białe flagi poplamione krwią.
– Z drogi – rozkazał tata. – Bo inaczej zostanie tutaj usuniętych parę migdałków…
Lekarze rozpierzchli się na wszystkie strony. Niektórzy przyjechali na motorach i teraz odjeżdżali z rykiem silników. Ich migdałki były dla nich święte.
– Ładna pogoda, prawda? – zwrócił się do nas tata. – Tak, tak. – Zatarł dłonie. – To będzie ładny dzień.
Jego głowa sięgała do czubków drzew.
Mama sięgała mu do pasa.
Tata pogwizdywał.
– Jesteś dzisiaj wysoki – zauważyła mama.
Kiwnął głową.
– A ty jesteś kochany – powiedziała do mnie.
– Czemu? – zapytałem.
– Cóż… – odpowiedziała. – A czemu kogoś kochamy? Przeważnie bez powodu.