Trzeci z pięciu tomów cyklu o przygodach rodziny Pożyczalskich, który podbił serca czytelników na całym świecie i został zaliczony do klasyki literatury dziecięcej.
Już się wydawało, że Pożyczalscy – Strączek, Dominika i Arietta – po wielu przygodach znaleźli wreszcie bezpieczne schronienie, a tu znów muszą się przeprowadzić. Wybór pada na Mały Potok – miniaturowe miasteczko, o którym dotąd tylko słyszeli. Łodzią-mydelniczką wyruszają w podróż, która niespodziewanie okazuje się pełna niebezpieczeństw. Czy Pożyczalscy i tym razem wybrną z tarapatów?
Spiller holował mydelniczkę na linie, a właściwie w tych okolicznościach lina nie tyle służyła do holowania, ile do hamowania. Kanał miał miejscami dość znaczne spadki i Spiller w obawie, żeby mydelniczka nie nabrała zbyt wielkiego rozpędu, przytrzymywał ją, skracając za każdym razem linę. — Hop, hop! Jestem tu! — wołał Strączek, idąc w niewielkiej odległości za mydelniczką, a echo powtarzało jego głos w tunelu. Odblask świeczek drżał i migotał na łukowatym sklepieniu i na ociekających wilgocią ścianach. Strączek brodził wśród śliskiej mydlanej piany, a rzeczy ich owinięte nieprzemakalnym materiałem płynęły przed nim, tak jakby to nie Strączek ciągnął swoje tobołki, lecz tobołki Strączka. — Hop, hop! — wołał co jakiś czas. Głos jego brzmiał wesoło i Arietta zauważyła, że od chwili, kiedy znalazł się w kanale, poweselał i był dobrej myśli. I ona czuła się niewypowiedzianie szczęśliwa: była razem z rodzicami, razem ze Spillerem — i otwierała się przed nią radosna przyszłość. Kanał nie budził w niej lęku — uwolnił ich od kurzu, pyłu, groźnych cieni i migotliwych świeczek i prowadził do nowego życia, do życia, w którym słońce będzie świecić w dzień, a księżyc w nocy: do życia na swobodzie! Kręciła się na swym miejscu, żeby widzieć jak najwięcej przed sobą, i nagle — ujrzała z lewej strony spory otwór, z którego dmuchnęło tak mocno, że świeczka omal nie zgasła. Osłoniła ją dłonią jak daszkiem, a Dominika zrobiła to samo ze swoją świeczką. — Tutaj wychodzi rura od zlewu — objaśnił Spiller — a kiedy wylewają wodę z kotła… Nie dokończył, lecz Arietta zrozumiała, co miał na myśli. Ciągle mijali wyloty różnych mniejszych lub większych odgałęzień i na dnie kanału, którym szli, nagromadził się cały zbiór rozmaitych rupieci, przez które coraz trudniej było przeciągać mydelniczkę. Arietta i Dominika wysiadły, żeby ułatwić Spillerowi zadanie. Orientował się znakomicie wśród tych licznych rozgałęzień i odnóg rur odpływowych. Wskazując ruchem głowy owalny wylot, powiedział: — A tędy wypływa woda z kąpieli. Rzeczywiście, otwór, który mijali, wydawał się czyściejszy niż inne i pokryty był białą glazurą, lśniącą jak porcelana. Począwszy od tego miejsca, powietrze w całym tunelu wydawało się jakby świeższe, bardziej orzeźwiające. W pewnej chwili Spiller potknął się i omal nie upadł na muliste dno, lecz na szczęście w ostatniej chwili udało mu się utrzymać równowagę. Dominika dmuchała lekko na swoją świeczkę, żeby rozniecić płomyk w skwierczącym knotku. Wszyscy troje czekali dłuższą chwilę na Strączka, żeby się do nich przyłączył. Wreszcie Strączek się zjawił. Był zmęczony i zasapany. Zdjął marynarkę i zarzucił sobie na ramiona. — Ostatni kawałek drogi zawsze jest najtrudniejszy — powiedział. — Może byś lepiej usiadł razem z nami? — zaproponowała Dominika. — Nie, wolę iść pieszo — odparł Strączek. — No to daj mi chociaż marynarkę — rzekła Dominika. Rozłożyła na kolanach marynarkę i pogłaskała ją kilkakrotnie, jakby ta marynarka była tak samo zmęczona jak Strączek. I znów ruszyli w dalszą drogę. Ciągnęła się przed nimi długa, monotonna perspektywa wciąż takich samych zaokrąglonych ścian tunelu. Ariettę zmorzył sen — zamknęła oczy, głowa jej opadła na kolana. Zanim zasnęła na dobre, poczuła, że matka okrywa ją marynarką. Gdy obudziła się po jakimś czasie, stwierdziła, że nic się dookoła nie zmieniło: te same drżące i tańczące cienie na wilgotnym stropie, ten sam muł i odpadki dookoła. Blada, wąska twarz Spillera świeciła w ciemności — maszerował dzielnie obok mydelniczki — a z tyłu wolno ciągnął nogi Strączek, niosąc na plecach związane razem tobołki, które wyglądały z daleka jak duży garb. — Zbudziłaś się? — zapytała ją Dominika z uśmiechem. — I nie wiesz, gdzie jesteś? Arietta pokiwała głową w milczeniu. Matka trzymała w ręku świeczkę i Arietta zauważyła, że prawie cały wosk już stopniał i świeczka zmieniła się w malusieńki ogarek. — Jest już chyba bardzo późno… — powiedziała sennie. — Śpij, śpij, dziecko — rzekła Dominika. Głosy ich rozbrzmiewały echem w pustce tunelu. Arietta drżała z zimna, okryła się więc szczelniej marynarką ojca. Powietrze było tu chłodniejsze i już wolne od nieprzyjemnej woni. Wśród ciszy słychać było tylko szuranie mydelniczki ciągniętej po mulistym dnie, regularne, mocne kroki Spillera i człapanie nóg Strączka. Warstwa osadu stawała się coraz cieńsza. W jakimś momencie mydelniczka zaskrzypiała tak, jak gdyby przesuwała się po żwirze. Spiller przystanął. — Cicho! — rzucił półgłosem. Dominika i Arietta wsłuchiwały się w ciszę z zapartym tchem, ale nie usłyszały nic oprócz sapania Strączka i regularnie kapiących kropel ze sklepienia tunelu. — Jeszcze chwila, a świeczka zgaśnie… — wyszeptała Dominika z lękiem. — Cicho! — syknął Spiller. Po chwili dał się słyszeć słaby jednostajny szum, jakby lejącej się wody. — Co to? — zapytała szeptem Dominika. Spiller stał bez ruchu, z ręką wzniesioną w górę, i słuchał z napięciem. — Kąpiel — zawyrokował. — Ale kto kąpie się o tej porze… po nocy? — zapytała Dominika. — Już niedługo ranek — odezwał się Strączek. — Będzie pewno koło szóstej. Szum stawał się coraz wyraźniejszy, aż zamienił się w huk. — Uciekajmy! — krzyknął Spiller.